piątek, 21 listopada 2014

Zanim Maja się urodziła, założyliśmy z mężem, że nie będziemy przyuczać jej do ssania smoczka - no bo wady zgryzu, problem z odzwyczajaniem w przyszłości, no i tak w ogóle - to po co jej ten smoczek skoro odruch ssania zaspokaja sobie podczas jedzenia. Jednak po kilku tygodniach od urodzenia okazało się, że potrzeba ssania jest tak duża, że Maja najchętniej zapomniałaby z jakiego powodu jest do piersi przystawiana. Kupiliśmy więc smoczek, drugi, piąty i silikonowe i kauczukowe. Stałam się specjalistką od rodzajów smoczków, na nic to jednak - dziecko smoczka nie chciało. Niestety odruch ssania, którego nie dało się
w żaden sposób udobruchać tak narastał (ząbkowanie w tym nie pomagało), że Maja poradziła sobie z nim poprzez ssanie kciuka. Robiła to tylko, by zasnąć, w trakcie dnia nie wkładała palca do buzi. Początkowo walczyliśmy, wyjmowaliśmy na siłę, a to natomiast kończyło się płaczem i koniecznością wzięcia na ręce. 
Nie pomagały misie, pieluszki, podusie. Nie ułatwiały zdziwione oczy opinii publicznej. No bo jakżeż to dziecko wygląda z tym palcem w buzi, jak Wy oduczycie, już na pewno ma zdeformowany kciuk. Szczerze mówiąc nie czuliśmy się z tym komfortowo i trochę było nam wstyd się przyznać, że dopuściliśmy do tej sytuacji, bo od początku można było nie pozwalać jej na ssanie kciuka.

Konsultowałam sprawę z psychologami - jak jeden mąż twierdzili, żeby się narazie nie przejmować (skoro palec ssie tylko do spania). Nie wyjmować. Trochę przyzwolenia na dziecięce nawyki - czy my dorośli ich nie mamy?!
Odpuściliśmy więc. Choć z trudem to akceptowaliśmy i z lękiem patrzyliśmy w "oduczającą" przyszłość.

Maja jednak zaczęła mieć z tego tytułu problemy z uzębieniem. Niczym wiewiórka przednie zęby poszły jej do przodu. No i zaczęło się! Opowiem na tę okazję jedną anegdotkę z rynku krakowskiego wziętą. Maja bawi się
z Tatą, męczą gołębie, ja obserwuję ich harce. Podchodzi do mnie młoda kobieta, która stała niedaleko, przyglądając się swoim dzieciom: "-przepraszam czy Pani córka nosi smoczek?". Ja zdziwiona odpowiadam, że nie! i próbuję uzyskać informację- o co jej chodzi. Kobieta "-Przepraszam, że tak zaczepiam, ale jestem dentystką i mam takie dentystyczne zboczenie, a widząc wadę zgryzu Pani córki postanowiłam zagaić rozmowę". Stwierdzam, że już nie uda mi się uniknąć zdziwionego spojrzenia z serii - <na pewno nie używa smoczka?!> więc się przyznaje, że ssie palec, ale tylko do spania. Odparła, że zapewne w przyszłości nie unikniemy odwiedzin u ortodonty. Skonsternowana uśmiechnęłam się i pomyślałam "przecież wiem, tylko jak to zrobić, by ją oduczyć ssania palca?" Wieczorem pracowicie przysiadłam do komputera i postanowiłam poszperać w internecie. Tam zatrzęsienie porad dotyczących odzwyczajania od smoczka, ale co do palca to
w moim odczuciu same durne. Najczęściej pojawiające się to smarowanie kciuka cytryną/ pieprzem/kawą, malowanie paznokcia lakierem dla obgryzających, obklejanie palca plastrami. Smak cytryny zna więc jak jej mąż włożył kciuk do cytryny to ona po włożeniu go do buzi, oblizaniu - powiedziała "jeszcze" :) Pozostałe smarowidła bezsensowne i tylko doraźne. Uważam bowiem, że skoro palec jej coś rekompensuje, no to żadne odstraszaki tego nawyku nie załatwią. Maja jest mądrą dziewczynką więc trzeba było spróbować jej to wytłumaczyć. No bo palca nie zacznę skracać, ani nie wyślę go do wróżki zębuszki, która w zamian dostarczy pocztą prezent;)  Trafiłam na wypowiedz psychologa dziecięcego dr Aleksandry Piotrowskiej, w której interesująco usprawiedliwiła ssanie kciuka, mianowicie: "Jest to pierwszy przejaw samodzielności
i niezależności dziecka jeśli chodzi o sposób radzenia sobie ze stresem, niezadowoleniem, rozdrażnieniem". Zwróciła uwagę na to, że oduczając dziecko od ssania nie wolno:
  • wrzeszczeć,
  • stosować kar,
  • straszyć,
  • wyśmiewać.
Bezstresowego sposobu oduczania nie ma. Szanując godność i przyzwyczajenia dziecka trzeba się postarać znaleźć metodę, która sprawi, że dziecko postanowi podjąć decyzję, iż gotowe jest spróbować żyć bez palca. 



Gdy podjęliśmy decyzję, że zaczynamy oduczać szykowaliśmy sobie grunt.
  • Tłumaczyliśmy, że Maja jest już dużą dziewczynką, a duże dzieci nie wkładają paluszka itp itd.;
  • Tłumaczyliśmy, że będzie miała krzywe ząbki;
  • Mówiliśmy, że paluszek jest ble;
  • Sami wkładaliśmy palec i z obrzydzeniem, ale w sposób żartobliwy go wyjmowaliśmy;
Przyszedł jednak ten mrożący krew w żyłach dzień... a dokładniej dwa dni...
Maja potknęła się na zabawce i ubiła sobie jedynkę. Kilka dni później bawiąc się piłką poprawiła tamto ubicie
i cofnęła drugiego zęba. Płacz, krew i kolejna wizyta u dentysty. Powiedzieliśmy KONIEC z palcem.
Sprawy w swoje ręce wziął mąż. Siedział przy łóżeczku, wyjmował palec do skutku, tłumaczył, że palec jest ble. Maja potwierdzała. Oczywiście kusiło ją ogromnie, by go włożyć, zwłaszcza gdy już prawie spała. Był płacz i złość. Usypianie trwało i trwało. Mąż śpiewał, opowiadał jej historię, że pójdą w góry, zabiorą piciu
i drożdżówkę z serem i że pojadą autkiem. Prosił, by położyła się na brzuszku i zaczął tak potrząsać jej pupką, by kołysanie pomogło jej usnąć. W końcu się udało i zasnęła - bez płaczu. Powtarzał to kolejnego dnia
i kolejnego, aż w końcu Maja po kąpieli i kolacji powiedziała: "Tato autko, alulu" i wtedy wiedzieliśmy, że znaleźliśmy sposób. Śpiewanie, opowiadanie ulubionych historyjek i potrząsanie pupką działa. Małe dziecko nie koniecznie musi zasypiać samo, może potrzebuje obecności innych, kołysania (niekoniecznie na rękach), a niektóre mamy, nawet dużych dzieci, nie potrafią zrezygnować z wieczornego karmienia piersią,
a to właśnie podczas jej ssania dziecko spokojnie zasypia.

U nas przyzwyczajanie do innej sytuacji trwało 4 dni, aż sposób usypiania bez paluszka się Majce spodobał. Zrozumiała, że "paluszek jest ble" i zamiast tego Tata/Mama zrobią "autko" (czyli poruszanie pupką, wywołujące kołysanie ciała) i opowiedzą ciekawe historyjki (czytanie bajek się u nas narazie nie sprawdza,
bo Maja chce oglądać obrazki, najlepiej jak do tego sama przewraca kartki, a w związku z tym nie udaje mi się przeczytać więcej niż jedno zdanie).
Czy oduczyliśmy - myślę, że jesteśmy na bardzo dobrej drodze: my, rodzice, czy też dziadkowie (czyli osoby, które w danym dniu usypiają) - bo jesteśmy konsekwentni - nie ma mowy o tym, byśmy widzieli, że wkłada palec i nie upomnieli oraz Maja bo dzielnie akceptuje to, że nie może wkładać paluszka. Nad ranem, jak jest
w takim pół śnie, to zdarza jej się jeszcze ssać kciuk, ale gdy ją na tym nakryjemy, to się strasznie wstydzi, natychmiast go wyjmuje i mówi "ble ble", ale wieczorem do spania już ją nie kusi. 
Głęboko wierzę, że niedługo ssanie palca całkowicie pójdzie w niepamięć!
Gdyby któryś z czytelników tego posta walczył z oduczaniem dziecka od ssania palca, a tekst nie wyczerpał wszystkich wątpliwości to zachęcam do kontaktu np. mailowego. Mile widziane komentarze osób, które
z problemem miały do czynienia - może komuś te rady pomogą.


Reasumując nasze spostrzeżenia dotyczące pozbywania się nawyku ssania palca:
1. KONSEKWENCJA rodziców/dziadków/opiekunów
2. Oduczanie wtedy, gdy dziecko będzie w stanie zrozumieć dlaczego to robimy, dlaczego ssanie palca jest złe.
3. Zamiennik, sposób na to, by zasypianie bez palca było miłe i przyjemne. 
4. Brak krzyku, nerwów i złości ze strony rodziców i duża dawka cierpliwości. To się uda osiągnąć jeśli rodzice będą zdeterminowani, pomysłowi i przekonani, że chcą dziecko oduczyć ssania palca, właśnie dla jego dobra. 
5. Pochwały i moc radości nad ranem, gdy dziecko zasnęło bez pomocy paluszka, by wiedziało, że jesteśmy
z niego bardzo dumni!

Pozdrawiam 


0 komentarze:

Prześlij komentarz

Dziękuję za komentarz i pozdrawiam!